RADZIKOWSKI: NIE CHCĘ PAJACOWAĆ JAK BURNEIKA
Osiągnął już praktycznie tyle, co Mariusz Pudzianowski. Mimo to jego nazwisko nie jest znane szerzej nad Wisłą, bardziej kojarzą go kibice poza granicami kraju. Gdyby Krzysztof Radzikowski urodził się 10 lat wcześniej, na fali popularności strongmanów zarobiłby fortunę.
- Byliśmy od kilku lat regularnie w telewizji, a jedna decyzja spowodowała, że nas już nie było - twierdzi Radzikowski. - Nie muszę chyba tłumaczyć, co to oznaczało dla naszej dyscypliny.
- Mamy teraz kiepski wizerunek - nie ukrywa Radzikowski. - Nadal są organizowane zawody w naszym kraju, ale może w nich startować każdy. Nawet pan Mietek, który był dwa razy na siłowni i przeniósł worek ziemniaków. Przed 2009 rokiem, aby dostać się do jakichkolwiek zawodów trzeba było pokonać 60 rywali w eliminacjach. Wiem, bo sam się przebijałem przez takie sito.
- 30 tysięcy złotych trzeba liczyć na budżet średniej imprezy - wylicza. - Żeby miała ona sens dla dużych sponsorów, musiałaby przyjechać telewizja. A to zwiększa koszt do nawet 90-100 tysięcy. Koło zamknięte. Zupełnie się to nie opłaca. Nie widzę przyszłości dla polskich siłaczy. No chyba, że znów do gry wejdzie możny sponsor i sfinansuje cykl profesjonalnych zawodów.
To może Radzikowski - szukając sponsorów - przejdzie do MMA? - Niech pan nie żartuje nawet - odpowiada. - Nie chcę pajacować jak Burneika czy Najman. Nie interesuje mnie ośmieszanie za kasę. Jestem poważnym człowiekiem. A szans w MMA wielkich nie mam. Dlatego zostaję w strongmanach. Mam jeszcze tutaj sporo do osiągnięcia.
Czytaj cały artykuł w Wirtualnej Polsce >>